Ludzie w pociągach – smutne narzekanie

Lato. Cholerne lato. Przyklejające się do wszystkiego uda, spocone pachy, krople potu na skroniach, obtarte stopy od sandałów. Śmierdzący ludzie w tramwajach, psie kupy na trawnikach, rozsmarowane z porzuconymi lodami. Taka tam miła wizja upałów w mieście. No i sezon urlopowy. Zapieprzasz za dwóch w pracy, żeby Twoja koleżanka mogła grzać dupę nad morzem… I tylko jakoś na ten urlop trzeba się wybrać – najlepiej pociągiem.

Gdyby ktoś miał jeszcze jakieś wątpliwości po tym wstępie – tak, nienawidzę lata. Prawie tak bardzo jak wkurwiających ludzi w pociągach. Zacznijmy więc…
Pan kanapka, pan kebab – jedzonko ważna rzecz.
Pociąg relacji Poznań – Gniezno rusza, a on już czuje ssanie w żołądku. Co z tego, że podróż maksymalnie trwa około godziny? On musi jeść. Starsze pokolenie tego upierdliwca ma przygotowane kanapunie z padliną, która lata świetności świętowała, kiedy w Polsce jeszcze buszował komunizm i razem z komunizmem powinna odejść w zapomnienie. Śmierdzi na cały wagon, modlisz się, żeby nie wyżarło Ci dziury w swetrze. Młodsze pokolenie tego typu ma żarcie typu fast food. Pół biedy jeżeli jest to McDonald – jedzenie jest tam tak sztuczne, że nawet nie pachnie za bardzo. Gorzej, jeżeli koleś wnosi ze sobą do pociągu kebsa. Noż kurwa. Nie można było tego zjeść pod budą, gdzie kupiłeś to jedzenie? Tarmosi szamę do środka, zapachnia cały pociąg, często gęsto też ubarwia fotele mieszanką sosu czosnkowego i pomidorów.
Bagażowiec.
Najpierw wchodzi on. A za nim morze… Ocean toreb, plecaków, poduch, koców i innego badziewia. Nawet nie wiesz kiedy porywa Cię fala tobołków, wpycha Cię głęboko w oparcie fotela. Już wiesz, że się nie ruszysz przez całą podróż, bo pokonanie góry jego rzeczy jest poza zasięgiem Twoich możliwości. Zostaniesz przez 3 godziny w tej samej pozycji, bo na przesunięcie nogi nie ma miejsca. W najgorszym wypadku będziesz zmuszony rzucić się w ten ocean, gdy przypomni Ci się ta metafora, a Twój pęcherz zatęskni za toaletą.
DJ.
Z jakiegoś powodu nie stać go na słuchawki. Chociaż… Z drugiej strony może być po prostu chujem. Nigdy nie wiem. Zwykle słucha jakichś rapsów i zdaje się, że uważa się za srogiego badaasa, bo macha łapami do tekstu jak popierdolona wiewiórka. Może ma aspiracje, żeby być DJem, może chce się wyróżnić, a może ma cały świat gdzieś. Uprzykrza więc całą podróż wszystkim wokół. Na pytanie czy mógłby ściszyć muzykę reaguje jakimś przykrym tekstem o kurwach i frajerach w zależności od płci. Mówi specyficznym językiem – mieszanką słabych memów i podwórka pod kamienicą. Generalnie nie polecam jako towarzysza small-talków.
Zestaw glośnomówiący.
Jest i on. On i jego telefon. I ta trzecia część konwersacji, której nie ma w tym pociągu, ale na spokojnie – on jej zaraz wszystko opowie. Gada przez telefon przez całą podróż. Całą. Nieważne czy jedziesz z Kutna do Łodzi, z Łodzi do Warszawy czy tą tragiczną prawie trzynastogodzinną trasą z Zakopanego do Gdyni Głównej… Będzie opowiadał do usranej śmierci o takim czy innym koledze. O dziewczynie, o piesku, o dalszej rodzinie, o studiach, zakupach, pracy, samochodzie. Po pierwszych trzech godzinach czujesz, że znasz kolesia od urodzenia. Znasz jego największe problemy (woda w kolanie), rozterki w pracy (kierownik to idiota) i ulubione dania (pierogi babci Marysi). I jak to bywa w takich znajomościach – chcesz, żeby już opuścił Twoje życie na stałe. Niestety, pewnie przesiada się z Tobą w Gdyni na pociąg na Hel. Zawsze tak jest.
Litera V.
Czyli kolesie z przerostem jaj albo ego. Nie wiadomo o co chodzi, ale nie masz miejsca na nogi. Rozkracza się szeroko, szeroko i jeszcze szerzej, jakby chciał nogami objąć cały przedział. Wagon, pociąg, całą Polskę. Może ma za ciasne spodnie, może faktycznie sieciówki nie pobłogosławiły panów luźniejszymi spodniami… Może ma taki kaprys, a może coś próbuje udowodnić. Beznamiętnie patrzy w ekran swojego telefonu i w sumie to trochę boisz się zerknąć co ogląda i co może powodować ten cały rozkrok. Wiesz tylko, że zanim dojedziesz do celu pewnie położy Ci stopę za uchem.
Na pieska.
Wpada do pociągu on i dwie klatki z kotami. Na smyczy prowadzi psa. Zaczynasz czuć lekki stres, gdy zza pazuchy wyciąga jeszcze szynszylę. W kubku termicznym wiezie dwie złote rybki. W pewnym momencie pies stwierdza, że jednak nie lubi się z kotami, więc zaczyna szczekać. Nawet Twoje wygłuszające wszystko słuchawki nie dają sobie rady z jego wyciem. Koleś więc wychodzi z psem na korytarz i pokazuje mu widoki. W tym momencie koty dostają też paniki, bo nagle brakuje im właściciela. Nigdy nie sądziłeś, że prychanie i miauczenie może być tak głośne. Jedna z rybek dostaje pierdolca i zaczyna odgrywać najbardziej brawurowe sceny z Gdzie jest Nemo. Takie tam, normalne sceny w pociągu.

Oby to lato już się kończyło.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *