Urodziny nigdy nie kojarzyły mi się z ludźmi, ze spotkaniami, z imprezami. Rzadko dostawałam prezenty, rzadko życzenia aż w końcu tak jakby przestało mnie to wszystko obchodzić. Ot, mija mi kolejny rok z życia. Nie ma się czym ekscytować. To chyba część mojego zgorzknienia. Coś w stylu Nie pozwól, żeby ktoś zniszczył Ci dobry humor. Sam sobie go zniszcz. To niemądre, niedojrzałe. Tak bardzo moje.
I tak też właśnie siedzę tutaj sama. Nie planowałam imprezy – wpadnie przyjaciółka, z którą nie widziałam się wieki i to chyba jest najlepszy prezent, jaki mogłam sobie wymarzyć. Pójdziemy z moim Lubym na piwo, kawę, pogadamy, wytulam ją. Będzie cudownie. Nie schleję się, nie zrobię z siebie totalnej szmaty. Nie w urodziny.
Z racji tego, że jestem sentymentalną bułą, rozpamiętuję cały mój poprzedni rok. Tak się jakoś składa, że w okolicach 20 urodzin rozpoczęłam zupełnie nowe życie. Takie, w którym więcej płaczę, śmieję się głośniej, piję lepszą kawę i czuję się ogólnie mniej kupą. W poprzednim roku udało mi się przeczytać dużo książek, napisać parę naprawdę dobrych wierszy, pobawić się na koncertach, konwentach, zaangażować się w wolontariat, popracować trochę w biurze, znaleźć pracę na targach… Podziało się ogólnie dużo, dużo, dużo.
Podczas ostatniego roku zostałam wyzwana od kurew, dziwek. Zostałam szczerze przeproszona. Doczekałam się też rozgrzeszenia, skonfrontowania z przeszłością. Porzuciłam paru ludzi, spotkałam paru nowych przyjaciół, znalazłam dobrych znajomych. Zakochałam się na nowo… Przytyłam też pięć kilo, ale nie zauważył tego prawie nikt oprócz mojej wagi i stanika. I tak musiałam kupić nowy…
Jestem o rok starsza i ani trochę mądrzejsza. Nadal płaczę nad piosenkami Disney’a, nadal boję się panicznie próbowania nowych rzeczy, nadal nie jestem w żadnym stopniu samodzielna. Nadal śpię z misiem i nadaję imiona nieożywionym obiektom. Czasem martwym. Mój pająk nad drzwiami (o dumnym imieniu Franciszek) okazał się być suszonką już w momencie, gdy go nazywałam. Biedny pająk.
Ale wracając…
Nadal piorę wszystkie ubrania na tym samym trybie i w sumie nie wiem po co jest ta pierwsza przegródka w pralce. Nadal potykam się na chodnikach i jestem blada jak trup, bo nie wychodzę na słońce. Nadal nie doczekałam się piegów na nosie, chociaż zawsze bardzo chciałam je mieć. Nadal chcę. W końcu nic nie zmieni faktu, że mam osiem lat i troski typowej ośmiolatki.
No i tak tutaj właśnie siedzę. Jest noc, chłodno. Właściwie to całkiem przyjemnie. Wznoszę toast. Moje zdrowie, Misiaczki!

