Pfff… W maju najczęściej myślę o przeszłości. Może przez ten śmieszny czas matur, komunii i tego, że wszystko kwitnie jak pojebane? Myślę o ludziach, którzy przewinęli się przez moje życie i niestety w nim nie zostali, myślę o wszystkich tych razach, gdy powiedziałam nie, dziękuję, gdy tak naprawdę chciałam powiedzieć, że tak bardzo chcę. Myślę też o tych momentach, gdy to mi podziękowano i nie przedłużono umowy, relacji, związku. Może to takie tylko głupie myślenie, a może właśnie sposób na poradzenie sobie raz na zawsze z przeszłością? A może przeszłość jest niepogadzalna ze mną? Kto wie, kto wie…
Jeżeli chodzi o moje postanowienia miesięczne, o których tu kiedyś zdaje się wspominałam, to w marcu zawaliłam, więc nie będziemy się tym zajmować, ale w kwietniu… W kwietniu miałam proste postanowienie – na każdą myśl szkoda, że chciałam mieć jedną myśl dobrze, że. Udało się to zrobić, ale nie dało mi to niczego tak naprawdę. Może w maju powinnam zrobić postanowienie, że każdego dnia będę podlewać moje roślinki? Może w końcu przestaną schnąć, a na koniec miesiąca będę miała pięknych przyjaciół na parapecie? A może lepiej – postanowienie, żeby w końcu zacząć pisać znowu dwa razy w tygodniu coś na bloga? Nie, to nie wyjdzie. Nawet się nie łudzę. I Wy też się nie łudźcie.
Miałam taki pomysł, żeby na wiosnę wyglądać ładniej. Tak wiecie – nie mieć dni, kiedy nie chce mi się myć włosów, kiedy nie chce mi się ładnie czy tam nawet porządnie ubrać. I już następnego dnia po prysznicu stwierdziłam, że tak naprawdę mi się nie chce. Tak po prostu, po ludzku, nie chce mi się. Bo niby dla kogo? Ja się sobie podobam przez większość czasu, a imponować kolegom i koleżankom z pracy nie muszę – oni i tak względnie mnie lubią nie przez to jak się prezentuję, a przez to, że ich słucham, śmieję się z nimi i wstawiam im wodę, gdy o to poproszą. I to takie proste.
W ogóle z tym wyglądem to mam taki mały problem. Bo widzicie – nadal spotykam się z komentarzami, że powinnam coś albo czegoś nie powinnam, bo facetom się to tak naprawdę nie podoba. Przepraszam? A od kiedy ja się ubieram dla mężczyzn? Nie mogę tego zrozumieć. Czy moja obecność w autobusie rano jest podyktowana tym, że chcę dojechać do pracy, czy może tym, że chcę koniecznie poderwać kierowcę? No właśnie. Jeżeli tym pierwszym (co do którego chyba nikt nie ma wątpliwości, a przynajmniej nie powinien mieć przez sposób, w jaki zbudowałam to zdanie), to jaka jest różnica czy jestem w spodniach, czy w spódnicy? Czy w bluzce w groszki, czy w imbryki?
Za każdym razem, gdy słyszę, że któraś z moich koleżanek zastanawia się nad zmianą czegoś w swoim wyglądzie, ale waha się, bo nie wie czy to dobry pomysł, mówię Dajesz! Rób co chcesz! Jeżeli tobie się to podoba, to jedziesz z tematem! I tak właśnie powinno być. Bez względu czy chce przemalować włosy na żółto, zrobić sobie tatuaż nad tyłkiem, wyciąć parę żeber, żeby mieć najwęższą talię na świecie czy obciąć sobie kawałek pięty, żeby zmieścić stopę w buta, którego zgubiła jej przybrana siostra, wracając z imprezy… Dobra. To zmierza w dziwnym kierunku. Koniec.
Mam nadzieję, że w następnym tygodniu spotkamy się w innym nastroju – może z wpisem, który będzie miał przynajmniej jakąś strukturę i temat? Do tego czasu trzymajcie się i nie puszczajcie się bez sensu.

