O wychodzeniu na piwo

Jest coś niesamowitego w stwierdzeniu Chodźmy na piwo. Naprawdę. Siedzenie w pubach zawsze kojarzyło mi się z zabawą dla dorosłych. Wychodzenie na kawę już nie. To musi być alkohol, to musi być pub, to muszą być ludzie wokół, to musi być muzyka.

Uwielbiam poznańskie puby. Puby, w których gra ciężka muzyka, siedzi się na drewnianych, ciężkich ławach albo w wielkich fotelach i pije się. W których piwo podaje Ci wydziarany kelner w tak dobrze skrojonej koszuli, że zastanawiasz się czy po godzinach nie jest adwokatem. Albo diabłem. Albo jednym i drugim. To takie miejsca z duszą. Miejsca, w których zostawiłam zdecydowanie za dużo pieniędzy… I za dużo godności osobistej. Z drugiej strony to chyba nic takiego. Nie jestem przecież nigdzie stałym klientem.

I tak właśnie czasem wychodzę. Sukienka, rozpuszczone włosy, kolczyki, ten ładny wisiorek od tej ładnej dziewczyny – gdy idę z Lubym. Czasem inaczej. Jeansy, stara koszulka, bluza, trampki, czasem śmieszne skarpetki. Wkurw na twarzy. Piwo z przyjaciółką. Parę kurw rzuconych może trochę za głośno. Może trochę za prosto z mostu. Nieważne. Ona rozumie. Zawsze rozumiała.

Świdruję moich rozmówców wzrokiem. Zapamiętuję, analizuję, uśmiecham się z zadowoleniem jak kot, który wie, że zaraz będzie mógł już położyć się w jakieś słonecznej plamie i wyciągnąć łapy. To trochę przeraża, ja wiem. Nie umiem inaczej, nie umiem nie wlepiać oczu w twarz rozmówcy. To jedyny moment, gdy nie staram się powstrzymać. Oni i tak nie widzą.

Wracam czasem po takich wypadach sama. Późno w nocy miasto nadal nie śpi. Jest wesołe, pijane, roześmiane. Buczy szczęściem, alkoholem, muzyką. Mam wrażenie, że zaczyna je pokrywać lekka mgiełka dymu papierosowego. Poznań nie krztusi się jak ja. Może to kwestia wprawy, a może jestem już po prostu za stara na palenie. Nikotyna mnie nie rajcuje. Tauryna tak.

Wracam tramwajem, nocnym. Jakiś koleś próbuje mnie przytulić i po angielsku mówi mi, że mnie kocha. Śmieję się do niego i z niego. Nie jestem pijana. Nie lubię upijać się na mieście. Drogie i niebezpieczne. Szczególnie dla kogoś, kto lubi wracać w samotności. Śmieję się. Głośno. Mój wewnętrzny introwertyk kuli się i najchętniej uciekłby stamtąd, ale ja po prostu patrzę temu kolesiowi prosto w oczy. Już nie chce ze mną rozmawiać. Czasem straszę.

Wysiadam. W głowie mi huczy. Huczy muzyką, ludźmi, twarzami. Moją własną rzeczywistością. Uśmiecham się delikatnie. Mam jeszcze dwadzieścia minut na rozmyślenia. Patrzę na swoje dłonie. Piwo. Piwo i muzyka. Oni. Przyjaciele. Czasem znajomi. Wszyscy zamknięci w tym jednym zdaniu: Chodźmy na piwo. Śmieję się do nieba. 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *