Tym razem czuję, że jest maj. Gorąco wwierca mi się do głowy i pali bólem w skroniach. Jest ciepło, bardzo ciepło, za ciepło na mój zwykły strój. Czarny i słońce nie idą w parze. Mimo wszystko upieram się, żeby ubrać się w to, w czym wyglądam dobrze. I idziemy. Czarna spódnica tańczy mi wokół nóg. Chyba wyglądam zdecydowanie zbyt poetycko, ale kiedy tu wyglądać poetycko jak nie właśnie w maju! Mam wrażenie, że słońce smaga mnie ciepłymi falami po twarzy. Chyba lubię siebie taką. Rozgrzaną od słońca, roześmianą. Mam ochotę tańczyć i śpiewać. Jakkolwiek banalnie by to nie zabrzmiało. Chcę też skakać, ale nie miałabym nic przeciwko temu, żeby po prostu położyć się na trawie i rozmawiać o tym, że epikureizm jest tak bardzo spoko i ile trwa podróż na Marsa.
Jest maj. I mówi mi to wszystko. Trawa i klony (srebrzyste – te najładniejsze) mają zieleń, którą tak rzadko widuję. W takie dni chce się wypłynąć w podróż, choćby tylko po rosie na łące. I chce się też wbić zęby w soczystość owocu, który otumania zapachem, kolorem. Chce się z leśmianowską ciekawością i zachwytem przedzierać przez zieloność drzew, bzyczenie owadów, słońce rozbite przez liście. Chce się rozmawiać i być. Iść dalej i dalej, bo zielona droga się przecież się nie kończy, bo my się nie kończymy.
Oddycham głęboko, aż rozbolą mnie płuca. Patrzę jak nasze cienie się pokrywają i myślę, że mogłabym zrobić zdjęcie i uchwycić ten moment. Ale potem patrzę na niebo i wiem, że nie będę w stanie złapać tego, co tu się dzieje. Każde zdjęcie będzie tylko brzydką kalką. Myślę szybko, mówię szybko. Nie myślę o tym co mówię. Czyli jest tak jak być powinno.
Asfalt jest ciepły. On za chwilę odjedzie, ale póki co jest maj. Nadal.


Miło się czyta :))
pinger to nie tylko inspiracje
są tam i poetyckie wariacje
Życzę tyle powrotów co rozstań,
żeby serce nie wołało: zostań!